Taka jedna, krótka diagnoza przestawia do góry nogami życie twoje i twojej rodziny. Dwa tygodnie temu dowiedziałam się, że mam oponiaka. I teraz żyje jakby w ciągłym oczekiwaniu. Patrzę na telefon częściej niż zwykle, czekając na termin konsultacji neurochirurgicznej. Jest już nawet nieźle, bo potrafię o tym mówić bez dawki emocji, która odciska się łzami w oczach.
Zdaniem neurochirurgów szczęściem w nieszczęściu jest to, że jest to oponiak a nie inny guz. Te guzy są zwykle w pierwszym stopniu złośliwości, więc najprawdopodobniej nie dają przerzutów. Lubię słowo najprawdopodobniej, jest małe prawdopodobieństwo. Uwielbiam to jak lekarze potrafią rozmawiać z pacjentem „To prosta operacja neurochirurgiczna. Może trwać nawet kilkanaście godzin. Ryzyko wyjechania nogami do przodu 2%, ryzyko wyjechania na wózku 5%. To naprawdę niewielkie ryzyko.” No to przecież co 50 pacjent schodzi panu na stole a co 20 wyjeżdża na wózku. Jak ja mam patrzeć w oczy 3 letniej córeczki biorąc na siebie takie ryzyko…
Na szczęście 1,5 tygodnia temu okazało się, że można ten guz naświetlać. Oczywiście jest mnóstwo skutków ubocznych, takich jak w chorobie popromiennej ale przynajmniej nikt od tego nie zszedł. A ja wolę prawdopodobieństwo tego, że mi przestanie działać nerw w twarzy niż tego, że zejdę. Uspokoiłam się po informacji, że można to naświetlić. Ale teraz jest najgorsze, przez cały czas w pracy i w domu czekam na telefon z kliniki o terminie konsultacji. Moje życie tak jakby zawisło, tak jakby wszystko było uzależnione od tej informacji. Mam już odrobinę dość…
Komentarze
Prześlij komentarz