Pomyślałam sobie, że jest już dobrze skoro potrafi mnie coś wyprowadzić z równowagi. Na zasadzie, że jak jesteś podłamany nie zwracasz uwagi na nic wkoło. A tu proszę bardzo. Obsłudze McDonald udało się mnie wyprowadzić z równowagi.
Wchodzimy sobie do McDonald z mężem i córeczką. Mamy 25 minut do pociągu. Wybiegliśmy rano bez śniadania więc może kupimy chociaż sobie kanapki a Małej frytki i kurczaczki. Ucieszyliśmy się bo w środku pustki. Pan z obsługi od razu reaguje i podchodzi do kasy. Zamawiamy i dostajemy swój numerek. Mamy 20 minut więc spoko wodza zdążymy. Gdy czekamy na zamówienie słyszę zza pleców nieprzyjemny, zapijaczony śpiew. Przygarniam dziecko do siebie, mąż odruchowo staje pomiędzy nami a ewidentnie szukającym zaczepki mężczyzną. „Co już pośpiewać sobie nie wolno?” – rzuca podniesionym tonem pijak. Mąż obejmuje mnie i córeczkę i odwracamy się w drugą stronę.
Pijak znajduje sobie inne ofiary do zaczepki. Zamawia również kanapkę. Po zamówieniu odchodzi w głąb restauracji i zaczepia samotnie siedzącą dziewczynę. Ta na szczęście jest asertywna, wydziera się na niego i gość odchodzi dalej. Przez ten cały czas obsługa nie reaguje. Wręcz przeciwnie, pracownik który obsługiwał kasę, kazał dziewczynie realizującej zamówienia w pierwszej kolejności obsłużyć tego pijaka. Następna rodzina z dzieckiem rezygnuje z wejścia widząc awanturującego się gościa. Oczywiście dziewczyna realizująca zamówienie zgodnie z prośba pana przy kasie odkłada wszystko i robi zamówienie dla awanturującego się gościa. Zero zwrócenia facetowi uwagi, zero reakcji ochrony, nic. W międzyczasie wychodzi na salę menadżerka i również w żaden sposób nie reaguje na zaistniałą sytuacje. Obsługa nie obsługuje nikogo, tylko próbuje wręczyć pijakowi jego zamówienie. Zaczyna mnie trafić szlak bo robi się coraz mniej czasu do pociągu. Na szczęście pracownicy wrócili za ladę bo pijak wziął swojego hamburgera. Nasze zamówienie zrealizowane ale oczywiście na tacy a nie na wynos bo teraz znowu wszyscy przeżywają zaistniałą sytuację. Jeden facet się zbiera i w końcu obsługuje nas do końca, ale dopiero po mojej prośbie, że spóźnimy się na pociąg.
Wychodzę stamtąd obiecując sobie, że nigdy więcej tam nie wejdę. Lokal na dworcu centralnym powinien chyba mieć jakąś ochronę. Wiadomo przecież, że w takich okolicach kręci się wiele marginesu, a podróżny który wchodzi do McDonald chce czuć się bezpiecznie. Jeszcze żebym miała konkretnie dość, ten sam uwalony człowiek proponuje mi zniesienie wózka na dół po schodach. Odmowa spotyka się z jakiś potokiem wulgaryzmów. Schodzę na dół ściskając mocno rączkę córki, mąż niesie wózek. Nie czekamy na windę tylko dlatego, żeby nie mieć już doczynienia z tą mendą.
Gdy siedzieliśmy już w pociągu, nie mogłam zrozumieć, dlaczego w takiej sieci jak McDonald awanturujący się pijak nie jest wypraszany przez ochronę, tylko jest traktowany jak osoba uprzywilejowana i obsługiwany w pierwszej kolejności. Dlaczego wszyscy inni mają się czuć zaszczuci i nikt na to nie reaguje. Dam sobie uciąć rękę, że gdyby jakiś nastolatek chciał wybiec z hamburgerem bez zapłaty to od razu by się jakaś ochrona znalazła…
Komentarze
Prześlij komentarz