Nie wyobrażałam sobie kiedyś robienia zakupów przez internet. Bałam się anonimowości, braku możliwości obejrzenia produktu, tego że sprzedawca wprowadzi mnie w błąd lub nie wyśle produktu i będę musiała to nie wiadomo gdzie reklamować. Wszystko zmieniło się gdy 6 lat temu nie zaszłam w ciąże i nie mogłam wychodzić z domu bo ciągle mdlałam. Zaczęłam wtedy a teraz nie wyobrażam sobie, żeby tych zakupów przez internet nie było a wręcz przeciwnie najchętniej kupowałabym w ten sposób wszystko…
Problemy zaczynają się gdy chcesz przez internet kupić produkty spożywcze. Oczywiście możesz sobie kupić takie rzeczy jak woda czy standardowo pakowane produkty (mąki, woda, jogurty itd.). Ale są takie produkty, których jakość możesz od razu ocenić w sklepie: owoce, wędliny, mięso. I tutaj spotkała mnie całkowita porażka. Zawsze myślałam, że klient zamawiający przez internet jest ok, nie robi kolejek, nie zajmuje miejsca w sklepie, dowozi mu się produktu i tyle. Ale najwyraźniej obsługa przygotowująca produkty w takich sklepach prześciga się w pomysłach jak klienta zrobić w przysłowiowe „bambuko”.
Moja przygoda z zakupami spożywczymi zaczęła się od Piotra i Pawła. Przez jakiś czas byłam zadowolona ale w pewnym momencie nastąpił jakiś szczyt chamstwa w obsłudze klienta. Raz dostałam zakupy swoje i jeszcze chyba połowę czyiś i nikt nie chciał tego ode mnie odebrać. Dzwoniłam na infolinię i prosiłam, żeby odebrano ode mnie nie moje zakupy, które kurier omyłkowo mi zostawił. Dowiedziałam się tylko, że u nich się wszystko zgadza, nie mieli żadnego zgłoszenia że ktoś nie dostał swoich zakupów więc nie mają podstawy żeby coś ode mnie odbierać, kurier nie przyjechał. Ok, miałam zakupy, za które nie zapłaciłam ale przecież ktoś ich nie dostał. Robiąc następne zakupy poszło w drugą stronę. Oczywiście jak ktoś zamawia zakupy na 2 tygodnie i dostaje je w 2 wielkich pudłach nie jest w stanie wszystkiego sprawdzić przy kurierze. Zapłaciłam i okazało się, że nie ma 9 piw z dziesięciu za które zapłaciłam. Pani na infolinii poinformowała mnie, że skoro nie zgłosiłam tego kurierowi to ona już nic nie może zrobić, ona nie wie czy przypadkiem tych piw nie wypiłam. Ulżyłam sobie w słuchawkę i były to moje ostatnie zakupy w Piotrze i Pawle.
Później przyszła kolej na Almę. Robię tam zakupy do dziś z mniejszym lub większym zadowoleniem. Ostatnio z mniejszym bo przestałam tam kupować mięso i wędlinę. Bo przecież dlaczego nie włożyć klientowi, który kupuje przez internet najgorszego kawałka mięsa, śmierdzących kurczaków i nie ukroić szynki tak żeby była prawie samym tłuszczem. Ok , nie da się więc kupuję mięso i wędlinę w osiedlowym sklepie. Niestety to samo zaczęło ostatnio dotyczyć owoców. Wyschnięte na wiór pomarańcze, popsute awokado, które od razu trafiło do śmieci, pleśniejące od dołu truskawki. Przecież gdybym była w tym sklepie to bym takiego towaru nie kupiła, to po co mi go wpychać gdy zamawiam przez internet. Szlak mnie trafił przy granacie, który był opisywany jako duży a ja dostałam takiego malucha o średnicy 5 cm.
Po owocowej porażce Almy stwierdziłam, że wypróbuję Tesco. Zamówiłam w zasadzie same owoce. Tak, żeby przetestować co i jak. I tu muszę przyznać, że pakujący wykazali się wyrozumiałością bo nie włożyli mi na wpół zgniłych czy pleśniejących owoców. Tylko niestety jakość tych owoców pozostawiała dużo do życzenia. Arbuz, który okazał się dynioarbuzem. Tak, nie ma się co dziwić, mąż mi wytłumaczył że tak się oszukuje w supermarketach i zamiast arbuzów sprzedaje się coś co jest mieszanką dyni i arbuza. Muszę przyznać, że z zewnątrz wygląda to jak ładny arbuz a w środku w ogóle nie jest soczyste i smakuje, i tu zaskoczenie, jak ogórek. Nie dało się tego zjeść, zrobiłam koktajl, jakoś wypiliśmy ale o dolewkę nikt nie prosił J. Nie był to niestety koniec, oprócz tego dostaliśmy niedojrzałego ananasa, który w warunkach domowych zamiast dojrzeć spleśniał i truskawki smakujące niczym. A całkiem dobre w smaku mango zostało tak poobijane w transporcie, że trzeba było je od razu wykorzystać. Nie dziwiłam się temu nawet bo pan, który przywiózł mi zakupy nie układał ich na podłodze w przedpokoju, tylko je na tą podłogę rzucał będąc do bólu niemiłym.
Widząc moją minę mąż stwierdził, że będzie jeździł po owce do warzywniaka i przywoził je rowerem. I tak zakończyły się moje spożywcze zakupy internetowe, mięso i wędlina z osiedlowego sklepu a owoce z warzywniaka.
Komentarze
Prześlij komentarz