Wczoraj skończyłam szyć pettitskirt dla mojej córeczki. Zaraziłam się tym pomysłem od dziewczyn z grupy Facebook Szycie-wykroje-DIY. Jedna z dziewczyn z tej grupy rozpisała tutorial na taką spódniczkę i wiele dziewczyn ją szyło. Zamieszczały zdjęcia tych słodkich spódniczek na swoich córeczkach. Na początku nie rozważałam jej szycia. Wyobrażałam sobie, że cięcie, marszczenie i szycie tylu warstw tiulu będzie strasznie praco i czasochłonne. Ale kolejne zdjęcia coraz bardziej mnie rozmiękczały. W końcu się złamałam i kupiłam tiul.
Postanowiłam, że zrobię małej niespodziankę. Szycie w weekendy więc odpadało. Pierwszy wieczór spędziłam na cięciu tiulu. Na szczęście szło w miarę sprawnie ale i tak kilka godzin to trwało. Następny wieczór zajęło mi marszczenie najwęższej warstwy tiulu. Oczywiście osobie bardziej wprawnej zajęłoby pewnie mniej, ja używałam stopki do marszczenia drugi raz w życiu, więc najpierw musiałam dość do wprawy. Moja Janomka przy maksymalnym naprężeniu zrywała nitkę, 7 była dla niej optymalna. Musiałam również ustawić szybkość w maszynie na max, przy mniejszej miała tendencje do wciągania tiulu pod płytkę ściegową. Zanim zmarszczyłam najwęższy pasek musiałam kilkakrotnie odkręcać płytę ściegową z powodu wciągniętego tiulu. Miałam już trochę dość. Poza tym, sama świadomość ile jeszcze przede mną sprawiała, że mi się odechciewało. Całość trafiła do reklamówki na 2 czy 3 tygodnie.
Wróciłam do szycia dopiero w poniedziałek. Zapalenie górnych dróg oddechowych zatrzymało mnie z antybiotykiem w domu. Ponieważ wizytę lekarską miałam o 10.00, gdy wróciłam do domu po wykupieniu leków była już prawie 12. Wtedy wzięłam antybiotyk. Wieczorem musiałam więc wziąć go również późno. Stwierdziłam, że skoro i tak mam siedzieć do północy, może w końcu wrócę do szycia petitki :).
Szyłam cały wieczór. Koło 24 miałam zmarszczoną wąską falbankę, przyszytą do szerszej i zmarszczoną szerszą falbankę. Ponieważ wtorek spędzałam na zwolnieniu, postanowiłam teraz albo nigdy. Piłam jedna herbatę z miodem za drugą i szyłam. Skończenie spódniczki zajęło mi całe przedpołudnie. I jak już wszystko było zrobione, efekt końcowy nie powalił mnie na kolana. Spódniczka była ładna, wszystko z nią było ok. Po takim wkładzie pracy oczekiwałam jednak efektu łoł, a była po prostu ładna ;).
Ponieważ jestem chora, Krzyś odbierał Olę z przedszkola. Powiesiłam spódniczkę w jej szafie, żeby zrobić jej niespodziankę. Bawiłyśmy się w ciepło zimno. Otworzyła szafę, znalazła spódniczkę i .... No i właśnie u niej tez nie było efektu łoł :). "Spódniczka, dziękuje mamo" ale błysku w oczach brak. Później spytała się kiedy kupiłam ten materiał i kiedy szyłam, bo ona nic nie widziała. Powiedziałam, że schowałam przed nią materiał i szyłam wieczorami, żeby zrobić jej niespodziankę. Wtedy usłyszałam, "Mamuś jaka ty jesteś kochana, że robiłaś to wszystko dla mnie żebym się ucieszyła". Na jej buźce malowało się totalne wzruszenie "Ja też Cię kocham mamo". No, że tak powiem lepszego podziękowania sobie nie wyobrażałam, a efekt łoł nie wydawał mi się już taki ważny ;).
Komentarze
Prześlij komentarz